środa, 22 kwietnia 2015

287.

  Jest piątek, nareszcie minęły wszystkie zajęcia. Ten tydzień był dziwnie męczący. Wiadomość o delegacji z Francji, urodziny Mary, wiele nauki. Dobrze, że Mary powstrzymała się od urządzenia wielkiej imprezy. Nauka jest dla mnie najważniejsza, nic nie mogę z tym zrobić.
 Jednak dzisiaj odstawiam książki na bok, muszę wreszcie odpocząć. Zdjęłam szatę i padłam na łózko wycieńczona. Nawet nie zorientowałam się, że zasnęłam. Obudził mnie pocałunek w czoło.
- Hej śpiochu - powitał mnie James.
- Która godzina?! - wystraszyłam się, że może być już ranek, gdyż Rogacz miał na sobie szatę.
- Spokojnie rudzielcu, dopiero 19.00 - wskazał na zegarek - Ale nici z uczenia się.
- A to niby dlaczego? - złapałam go za rękę.


- Bo cie porywam! - gwałtownie mnie pociągnął
 Wybiegliśmy z dormitorium. Podczas tego szaleńczego biegu James zdążył ściągnąć szatę, a ja nałożyć sweter. Nie miałam pojęcia gdzie mnie zabiera. Natychmiastowo się rozbudziłam. 
- Powiesz mi gdzie biegniemy? - zapytałam zdyszana, gdy James na chwile się zatrzymał.
- Gdybym powiedział, nie byłoby niespodzianki - odrzekł po czym zaklęciem rozsunął ścianę.
  Wciągnął mnie do środka i kazał iść przed siebie. Był to prosty korytarz prowadzący na zewnątrz. Huncwoci często go używają podczas pełni. Kiedy wyszliśmy na błonia, James znów chwycił mnie za rękę i rzucił się w bieg. Pędziliśmy w stronę Zakazanego Lasu.
- Przecież wiesz, że nie jestem za bardzo sportową dziewczyną, taki maraton mnie wykańcza - powiedziałam próbując złapać oddech.
- No, ale powiedz ... było warto - James odsłonił przede mną małą polanę na której znajdowała się baza zbudowana z koców, prześcieradeł i poduszek. 


Spojrzałam na to wszystko co dla mnie przygotował. W środku namiotu znajdował się koszyk z jedzeniem. Nie mogłam przypomnieć sobie powodu dla którego mógł zadać sobie tylko trudu.
- Ale ... po co to wszystko? - zapytałam nadal nie dowierzając. 
- Jak to po co Liluś ... - założył mi niesforny kosmyk za ucho - Dla ciebie. Przecież widzę jak od paru tygodni męczysz się w szkole. Masz tyle zajęć, jesteś prefektem, martwisz się o Dorcas. Chciałem ci trochę umilić chociaż jeden dzień.
- James, jak ja cie kocham - rzuciłam się mu w ramiona - Ale pamiętaj o tym, że każdy dzień staje się cudowny, gdy tylko do mnie podejdziesz. Bardzo cię kocham. 
 Zaprowadził mnie do namiotu. Zjedliśmy kolację, poleżeliśmy i porozmawialiśmy, Rogacz zaśpiewał mi nawet kilka piosenek, chyba ten jeden kieliszek wina do jedzenia mu zaszkodził. 
- Hold me close and hold me fast, the magic spell you cast, this is la vie en rose* - wyśpiewywał oplatając moje ręce wokół niego.
- Te ostatnie wyrazy to nawiązanie do Francuzów? - zaśmiałam się - Szybko się uczysz. 
- Czy ty możesz chodź na chwilę zapomnieć o szkole - wziął mnie nagle na ręce i wyniósł na podwórko. 
 Niebo tego wieczoru było wyjątkowo czyste. Ułożył mnie na trawie i położył się obok.



- Widzisz tą gwiazdę - wskazał - Nazywa się Syriusz. 
 Zamyśliłam się i po chwili zaczęłam nawijać:
- Czy wierzysz w ciążę Dorcas? Bo wiesz, tak czasem mi się wydaję, że żyję w życiu kogoś innego. Halo, chodzę do szkoły dla czarodziejów, a moja najlepsza przyjaciółka będzie miała dziecko w wieku 19 lat. I nie wie z kim. Potencjalny ojciec puszcza się z jakimiś bździągwami, a ona biedna musi na to patrzeć. Drugi tatuś je żaby we Francji. Tak, to świetny pomysł Lily, niech we trójkę założą rodzinę. Merlinie ... co ja gadam. Chyba mnie to wszystko przerasta. Mnie, a nie Dorcas. Jak ona może mieć to wszystko w dupie, gdybym ja była w jej sytuacji ...
- Gdybyś - przerwał mi James który od dłuższego czasu przewracał tylko oczami - Lily, gdybyś ty była na jej miejscu,  zachowywałabyś się prawdopodobnie tak jak ona teraz.
- To nie prawda.
- Nie przerywaj mi. Taka jest prawda, w końcu trafiłoby to do ciebie tak jak do niej i przyjęłabyś to na klatę. Jedyną różnicą jest to, że ty masz mnie, a Dor nie ma nikogo do wsparcia oprócz nas. Więc musimy ją wspierać jak tylko możemy, w końcu do Łapy trafi to, że zależy mu na Dor i wszystko się ułoży. Tylko proszę Liluś, odpuść.
 James ma rację. Nienawidzę, gdy ma rację. Objął mi ramieniem i w stronę mojego brzucha powiedział:
- A co gdybyśmy my mieli takiego małego Pottera?
- Żartujesz chyba - parsknęłam śmiechem - Ledwo upilnuję ciebie, co dopiero takiego kolejnego. 
- Ale nie zaszkodzi spróbować - znów wziął mnie na ręce i zaprowadził z powrotem do namiotu.
- Jesteś nienormalny - pocałowałam go - i nawet nie wiesz jak cie kocham. 



*Trzymaj mnie blisko i przytul mnie szybko, zaklęcie które rzucasz, to życie w kolorze różowym (trochę dosłownie przetłumaczone) [muzyka]

8 komentarzy:

  1. Jejjj! Świetny! ;*

    Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity ! Tego mi właśnie brakowało ^^ miłość, miłość i miłość <3 Ohh czasem załuje , że robisz takie krótkie rozdziały :/ Ale tym razem zadowoliłaś mnie w 100%. Dziękuje :*

    Pozdrawiam,
    Rudzielec.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, hej. Jestem nowa. Wczoraj jeszcze czytalam pierwszy rozdział a dzisiaj 287. Rozdziały wszstkie są super ale ten jest genialny. ,, a co by było gdybyśmy mieli takiego małego Pottera?" hah padlam. Lily ma racje, rogacz jest nienormalny. Z ogromną niecierpliwością czekam na nowe rozdziały.
    Pozdrawiam.
    ~ Łapa

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na nowy rozdział na moim blogu! ;)

    http://huncwocki-rocznik-1960.blogspot.com/2015/05/4-wszystko-lepsze-niz-smark.html

    OdpowiedzUsuń